czwartek, 25 lipca 2013

W labiryncie kolorowej Matrioszki - recenzja książki "Matrioszka Rosja i Jastrząb" Macieja Jastrzębskiego

Nigdy nie byłam w Rosji. Nigdy nawet nie zbliżyłam się zbytnio do wschodniej granicy. Nie mogę jednak powiedzieć, że nie mam bladego pojęcia „jak tam jest” – sporo moich znajomych, a nawet rodzice w Rosji byli – krócej lub dłużej, ale byli. Książka „Matrioszka Rosja i Jastrząb” Macieja Jastrzębskiego poniekąd taką wizytę umożliwia. To, co na pewno w niej wyczujemy, to rzetelnie odtworzony rosyjski klimat.


Maciej Jastrzębski jest dziennikarzem Polskiego Radia, obecnie mieszkającym w Moskwie i przekazującym nam najważniejsze informacje dotyczące tamtejszych wydarzeń. Po przeczytaniu książki będzie też jasnym, że jest osobą bardzo Rosją zauroczoną i odczuwającą misję odarcia stereotypów na temat tego kraju, krążących po całej Polsce. Nie będę oceniała zaangażowania Jastrzębskiego ani tego, czy obraz Rosji, jaki nam przedstawił jest obiektywny. Muszę jednak przyznać, że sporo czasu spędził na przelewanie na karty książki usprawiedliwień i wytłumaczeń narodu Rosyjskiego. Pisze między innymi:
„Z badań przeprowadzonych w 2011 r. przez polski Instytut Spraw Publicznych wynika, że obraz naszego kraju w Rosji jest neutralny bądź umiarkowanie pozytywny. Znacząca grupa Rosjan nie wie niczego o Polsce. Wyraźną sympatię do nas deklaruje tylko 36% ankietowanych. Aż 58% respondentów chce, aby polsko-rosyjskie relacje koncentrowały się na teraźniejszości, a nie na przeszłości”

Niżej znajdujemy również następujący cytat: „Starszy mężczyzna, słysząc, że jestem dziennikarzem Polskiego Radia, wypalił do mikrofonu: „Ja was nie lubię, bo jesteście tacy nieokrzesani i wybuchowi”. Najpierw obraziłem się. Jednak w duchu przyznałem mojemu rozmówcy rację. Jesteśmy gwałtownikami, którzy ciągle mają do wszystkich pretensje. Sam zacząłem nawet dostrzegać zmęczenie moich rosyjskich przyjaciół, gdy kolejny raz z detalami wyjaśniałem im jakiś aspekt polsko-rosyjskiej historii”

Powyższe fragmenty pozostawię czytelnikom do interpretacji własnej.
Pominę kwestię tendencyjności, momentami nawet nutkę manipulacji, którą da się wyczuć z książki, ponieważ jest to odczucie subiektywne i zaprzeczające zapewnieniom dziennikarza o rzetelności i kompletności informacji zawartych w jego tekście. Z pewnością książka stanowi też uroczy obrazek naszego wielkiego, wschodniego sąsiada. Dzieło skonstruowane jest na podobieństwo tytułowej „Matrioszki” – najpierw czytamy trochę o samej Rosji, kraju „surowym”, widzianym oczami dziennikarza, który pojechał tam po raz pierwszy w 1991 roku, z rozdziału na rozdział stając się coraz bardziej wtajemniczonymi odbiorcami. Jest trochę historii, trochę wspomnień, trochę szczegółów z życia losowych bohaterów.

Potem zagłębiamy się bardziej w sam kraj – dowiadujemy się, dlaczego w sklepach i restauracjach można spotkać ludzi rozcierających sobie nosy, jak przeciętny Igoruszka radzi sobie z wysokimi cenami, ilu Polaków jest w Rosji i ile gatunków ryb w Bajkale, dlaczego Rosjanie stronią od polityki, czemu są uzależnieni od internetu i jaką kawę pijają, że szanują Jana Pawła II i liczą na to, że Papież Franciszek odwiedzi ich kraj. Dla osób fascynujących się kulturą Rosji książka ta stanowi atrakcyjną zdobycz i wspaniałą lekturę. Mnie, osobie średnio tematem zainteresowanej, czytało się ją mimo wszystko bardzo przyjemnie. Autor ma lekki, nieco publicystyczny styl, który czytelnika na pewno nie znudzi. Można nawet powiedzieć, że czyta się ją szybko i łakomie. Dodatkowo przyciąga uwagę piękne wydanie książki, autorstwa wydawnictwa Editio.

W mojej opinii pozycja ta może wywołać skrajne reakcje – miłośnikom Rosji może się bardzo spodobać, natomiast jej wrogom wydać się nierzetelna i ugrzeczniona. Ja sama utknęłam chyba gdzieś po środku. Każdy ma prawo do własnej refleksji na temat dzieła Jastrzębskiego – warto po nie sięgnąć choćby po to, by się do niego odpowiednio ustosunkować.

Recenzja dla portalu www.kulturawkrakowie.pl, z dnia 25.07.2013

piątek, 19 lipca 2013

A jednak umiemy różnić się pięknie… - recenzja książki Hołowni i Prokopa "Bóg, kasa i rock'n'roll"

„Umiemy się tylko kłócić albo kochać, ale nie umiemy się różnić pięknie i mocno” powiedział Cyprian Kamil Norwid, ale się pomylił. A dowodem na to jest książka „Bóg, kasa i rock’n'roll” autorstwa Szymona Hołowni i Marcina Prokopa, wydana nakładem wydawnictwa Znak. Pozycja ta, będąca zapisem ich rozmowy, na pewno nie należy do nudnych wywodów teologicznych ani do równie nudnych filozoficznych traktatów. Autorzy rozmawiają ze sobą jak starzy, dobrzy przyjaciele (którymi w rzeczywistości przecież są), łapiący się za słówka, szturchający, przekomarzający i wiecznie przekonujący jeden drugiego do swoich racji. Oczywiście niezbyt nachalnie. Wszystko w duchu prawdziwie dojrzałej tolerancji i wzajemnej akceptacji.


„No” – pomyślałam – „Gdyby tak rozmawiał każdy ateista z każdym katolikiem, Polska byłaby zupełnie innym krajem”. Książkę tę powinien przeczytać absolutnie każdy, nawet jeśli nie po to, by wynieść z niej teologiczne racje, to w celu nauczenia się kulturalnej, płodnej we wzajemny szacunek dyskusji. Rozmowy taktownej a zarazem błyskotliwej, momentami złośliwej, ale zawsze w granicach dobrego smaku.
Jak wszyscy wiemy, Szymon Hołownia, zwany przez co poniektórych „Terlikowskim light” jest w dyskusji stroną wierzącą, praktykującą, uduchowioną i próbującą uzasadnić tę postawę Marcinowi Prokopowi. Ten drugi zaś jest inteligentnym, oczytanym racjonalistą, który o samej religii wie dość sporo, więc spór autorów jest bardzo wyważony. Równowaga jest wyczuwalna nawet w kompozycji tekstu; raz więcej mówi Szymon, raz Marcin. Raz jeden więcej pyta lub odpowiada, raz drugi. Każdy z nich ma swój ulubiony temat, co widać też po długościach wypowiedzi każdego z nich.
Książka ma dużą wartość merytoryczną; jest zapisem godnej uwagi treści, która każdego dotyczy, a więc i każdego zainteresuje – a przynajmniej powinna. Nie wyczerpuje z pewnością wszystkich podjętych wątków i nie odpowiada wprost na wiele postawionych pytań, ale przecież żadna rozmowa nie jest w stanie dokładnie tego zrobić. A zwłaszcza rozmowa na tak obszerny temat. Jest w niej też coś innego niż w pozostałych książkach Hołowni, a jest to godny przeciwnik, którego obecność z pewnością przyciągnie do książki również takich czytelników, którym zwykle było z Szymonem nie po drodze.

Celowo pominęłam to, kim autorzy są w świecie mediów, skąd są znani i z czym kojarzeni, bo choć sami niejednokrotnie o tym w książce wspominają, nie odgrywa to żadnej roli względem tego o czym i jak dyskusja się toczy (może za wyjątkiem wątku o „kasie”). Książka zawiera wiele fragmentów, których treść spektakularnie wdziera się do mózgu czytelnika, kwestii, o których wcześniej nie pomyślał, oraz faktów, których nie znał. I przede wszystkim – za którąkolwiek stroną barykady odbiorca by się nie opowiedział, zdaje sobie sprawę, że musi się jeszcze sporo dowiedzieć i wiele wyczytać, by umieć swoje stanowisko dobrze uzasadnić. Bo jeszcze kiedyś, nie daj Boże, znajdzie się wśród jego rozmówców ktoś pokroju Hołowni czy Prokopa – i cóż wtedy biedny, osamotniony pocznie bez wiedzy, argumentów i pasji?

Recenzja dla portalu www.kulturawkrakowie.pl, z dnia 19.07.2013